środa, 11 marca 2020

Na przypale albo wcale Etna 3350 m n.p.m

Pomysł wejścia na najwyższy, aktywny wulkan w Europie, nie był czystym przypadkiem, jak zazwyczaj miało to miejsce podczas moich wypraw...

Inicjatorem wyjazdu na Sycylię, był Adrian, początkowo, miał mieć charakter czysto wspinaczkowy, dopiero potem wyewoluowało to w wyjazd o charakterze górskim oraz z nastawieniem na wyjazd solowy. Właściwie nie miałem problemu z tym, aby spróbować solowego wyjazdu, ponieważ  potrzebowałem wiele rzeczy sobie przemyśleć, dlatego wybrałem właśnie taki wariant.

Wyprawę rozpocząłem w lutym 2020 i mówiąc szczerze, nosiło mnie, żeby gdzieś wyruszyć. Lubię, kiedy wyprawa, łączy podróż do nowych destynacji z ciekawym celem. Tak było i tutaj. 
Sycylia zaskoczyła mnie pozytywnie swoją architekturą, położeniem i klimatem, zupełnie innym, jaki można spotkać w innych miejscach w Europie. 

Wyprawę rozpocząłem 24 lutego, lecąc z Katanii do Krakowa. Miasto jest usytuowane na wschodnim wybrzeżu Sycylii nad Morzem Jońskim u podnóża najwyższego, aktywnego wulkanu w Europie, czyli Etny. Na ogół mieszkańcy z jednej strony żyją jak na bombie zegarowej a z drugiej strony, mają wszystko w dupie, ponieważ na Sycylii nigdzie się nikomu nie śpieszy, bo przecież wszyscy żyją na wyspie. :)

Przed samą wyprawą, zastanawiałem się jak właściwie podejść do tej góry i jak osiągnąć główny krater tego wulkanu, czyli wierzchołek, który jest aktywny. Pewnego pamiętnego dnia natrafiłem na video z 12 lutego, z aktualnej erupcji wulkanu, gdzie co chwilę wulkan ciskał strumień lawy do góry, sugerowało to fakt, że na szczycie raczej śniegu, nie ma, a po drugie, że wciąż może być tam lawa. 


Będzie, grubo!!! Pomyślałem sobie wtedy, zacząłem szukać oferty z miejscowych przewodników, którzy, proponowali, wyjście do szczytu, okazało się jednak, że jedyną możliwością jest wyjście do wys. 2900 m, chociaż szczyt jest 400 m wyżej, autem 4x4, opłata przewodnika i parę jeszcze innych rzeczy, taka przyjemność, oczywiście kosztuje, dobre 100 euro, dla grupy, a jak jedziesz sam, to jeszcze drożej, dlatego zdecydowałem się jednak z tego zrezygnować i spróbować zdobyć szczyt na własną rękę...
  Szukając informacji, dowiedziałem się, że wyjście zimą jest niemożliwe to raz, po drugie trzeba wjechać kolejką na 2500 m, oraz że powyżej wysokości 2900 m, wyjście musi odbyć się w towarzystwie przewodnika lub wulkanologa. Tak naprawdę, do momentu wylotu, nie byłem pewny, czy w ogóle wejdę. Założyłem sobie, że spróbuję, podjeść na ile to będzie możliwe. 

Lądując, pierwsze co rzuciło się w oczy to całkowity brak chodników, przynajmniej w okolicach miasta, bo w centrum, czasem się zdarzają. Najczęściej, wędruje się albo poboczem, albo po ulicy, kierowcom nie wadzi, gdy jakiś przechodzień idzie sobie środkiem drogi, kilka kilometrów ma lotnisko, bo akurat w pobliżu nie ma w tym czasie chodnika.  Doszedłem do wniosku, że w Europie Zachodniej, taka sprawa to prawdziwy luksus, a druga sprawa to przechodzenie przez pasy.

Lecąc na Sycylię, w samolocie pustki.

Okey, nie ma świateł, przejdziesz sobie przez jezdnię na spokojnie, bo są pasy, ale tutaj cię zaskoczę nic z tego kolego. Przechodzenie przypomina raczej walkę o przetrwanie, bo żaden kierowca, dobrowolnie cię nie przepuści, jak sobie grzecznie czekasz. Musisz dosłownie wejść na jezdnię, gdy w oddali pędzą auta, dopiero wtedy kierowcy, się kulturalnie zatrzymają, lecz nie należy to do najprzyjemniejszych z czynności :)

Wędrując tak sobie po Katanii, szukałem miejsca, gdzie miałem spać, okazało się że hostel, był nie przygotowany, aby mnie przyjąć, mimo że formalnie miałem w nim rezerwację. Gospodarz, postanowił jednak sprostać zadaniu i przedzwonił, gdzie trzeba i załatwił mi nocleg w innym miejscu, w sumie, nie było co narzekać, bo było to blisko centrum, tuż przy takim zabytkowym zamku z pentagramem nad oknem.  :)


Następny dzień, postanowiłem spędzić w miejscowości, Nicolosi, tuż pod samą Etną. Z racji tego, że miałem sporo czasu, chciałem pójść tam z buta, było to około 15 km, trekkingu przez miasto, więc idealnie. W pewnym momencie po 6 km, chodnik, postanowił się skończyć, a droga  robiła się dwupasmowa, więc niebezpiecznie, byłoby iść. Jak to można się było spodziewać, wyszedłem na tyle, że bez sensu, byłoby się zawracać, więc postanowiłem spróbować, szczęścia z łapaniem "stopa", na Sycylii.  Czekałem dobre 15 minut, aż w końcu, zatrzymał się gościu w takim BMW za dobre 200 tys zł. 
Pyta się:
 -Dokąd jedziesz?
- Jadę do Nicolosi, to jakieś 10 km stąd.
- Jadę do Pedary, to niedaleko, mogę cię podrzucić. No problem.

No skoro, no problem, to jadę, ucieszony, jakbym wygrał milion na loterii. Po chwili,  gadka, szmatka, skąd jestem i dokąd jadę, zacząłem mu opowiadać, że na Etnę  i takie tam.
 Jedziemy, chłop, widać, że przy kasie, to się zapytałem, co w  życiu robi? Zaczął mi opowiadać, że z wykształcenia jest biologiem, ze specjalizacją nauk o wirusach oraz studiował nauki polityczne i że ma międzynarodową firmę, parę domów w tym jeden w Brazylii oraz że zna 5 języków. Co chwile, podczas podróży, ktoś do niego dzwonił, w sprawie koronawirusa. A on wszystkich po kolei, uspokajał, mówiąc, że nie ma się czego obawiać.
 No nieźle, myślę sobie. Minęliśmy miejscowość Nicolosi, a on do mnie, że zna super miejsca widokowe, kawałek wyżej z widokiem na Katanie, właśnie spod Etny. No okey, mam chwilkę czasu, czemu nie. Zaczął, mnie obwozić po tych różnych miejscach, co jakiś czas, zatrzymując się w miejscach widokowych. W pewnym momencie napomknął, że ma "Boya", w Brazylii, co jest pastorem i mówiąc, co chwilę szturchał mnie w ramię.
Zacząłem się zastanawiać, czy ten gościu, aby czasem nie jest "ciepły", wiecie, co mam na myśli. W sumie dobra nie moja sprawa, więc przestałem drążyć temat.
Ostatnim punktem widokowym był taki krater, na którym zdążył już wyrosnąć las sosnowy, ponieważ ostania erupcja, miała miejsce tam w XVI wieku.

Zaschnięta magma, u podnóża Etny.
Rifugio Sapienza (1900m ), w tle Etna.
Krater Silvestri 1900m
Krater Monte Vetore.
Patrzę, sobie na ten krater i myślę sobie, zaje*isty, no ale wracajmy, a on na to, że kawałek, wyżej są ławeczki, gdzie można sobie usiąść i odpocząć. No, dobrze, wyciągnąłem aparat i zacząłem fotografować, mówiąc mu, że lubię wszystko dokumentować, podczas wypraw. 
Finalnie, udało się wyjść do tego punktu widokowego, o którym wspomniał. Stoję tak, ciesząc się czystym powietrzem i super widokiem:
- Matieus, mogę cię o coś zapytać?
- No, tak wal, śmiało...
-Can I su*k your...?

Zaraz, że co???Chyba, żartujesz, człowieku!!!??? Ooooo, ku*wa,  zrobiłem taką minę, jakby właśnie,
pier*olnął mnie tir, ale patrzę na niego, a on jest śmiertelnie, poważny!!! Gościu, fajnie, że mnie podwiozłeś, ale chyba cię poniosło Cię z tego widoku! Po prostu odwieź mnie, z powrotem??!!!!
Okazało się, że gość, ewidentnie był innej orientacji, więc wolał zapytać, niż by mu okazja, by przepadła! Dobre sobie, w tamtym momencie, gotowy, mu byłem dosłownie, wyj*bać z bani!!!

No ładnie kulturalny, gej mi się trawił, całą drogę powrotną, pilnowałem, by czegoś nie odwalił. Co, by o nim nie mówić, maniery, to on miał, wbrew pozorom, słowa dotrzymał, odwiózł mnie pod wskazany adres.

Zameldowałem się w moim pensjonacie. W pokoju przestrzenie, własny minibar, widok za oknem, też niczego sobie. No nieźle, tak to można się aklimatyzować. Dobra, tylko jak dostać się teraz do pod górę?  Dopytałem się personelu. Okazało się, że najwcześniejszy autobus, odjeżdża o 9 rano i jedzie do Rifugio Sapienza (czyli ostanie miejsce, gdzie rozpoczyna się wspinaczka na wulkan) i jedzie godzinę, natomiast powrotny odjeżdża o 16. Mało czasu, myślę sobie, ale będę, trzymał się planu. Wejdę do wysokości, której będę wstanie. Okaże się wszystko następnego dnia...

Zdjęcie z Etną. :)
Zaopatrzenie podczas aklimatyzacji.:)
W nocy rozpierała mnie energia z tych emocji, wiele myślałem o tej wspinaczce na wulkan, co mnie tam czeka. Po jakimś czasie udało się finalnie zasnąć.  Normalnie o tej porze roku droga dojazdowa pod górę, jest praktycznie, nieprzejezdna, bo na wulkanie jest dużo, śniegu. Sycylijczycy w czasie wolnym zjeżdżają tam na nartach  w czasie sezonu, gdzie na dole w Katanii na poziomie morza jest +15 stopni, a na  szczycie góry jakieś -5/-15 stopni, ale ta zima nie jest normalna, więc nie było grama śniegu!

Rano, zacząłem szukać przystanku autobusowego i samego autobusu. Okazało się, że przyjechał o jakieś 9:10 i miał 20 min postoju! Finalnie do Rifugio, dojechałem o jakieś 9:55, z czego w górę ruszyłem koło 10. Wiedziałem, że czasu jest mało, założyłem sobie, żeby zdążyć, wejść, będę iść do godziny max 13:30, potem zawracam, bez względu na jakiej wysokości, będę się znajdował. Zacząłem swój wyścig z górą...

Początek podejścia.
Twarde skorupy, śniegu wys. 2600
Dymiący, krater centralny Etny.
Zadziwiająco, dobrze mi się szło, na wysokości 2500 z 1900 metrów, byłem po 49 minutach, doszedłem do górnej stacji kolejki, szybciej niż jej wagoniki. :)   
Nie przerywając marszu, szedłem wyżej. Podłoże wulkaniczne, bardzo przypominało mi dolne partie Elbrusa, wyżej rzeczywiście był śnieg, ale jak na zimowe wejście to tak jakby go nie było. Spoglądając na szczyt, widziałem, tylko jak cała góra się dymi, zupełnie jakby się paliła. W sumie wtedy olałem ten sygnał ostrzegawczy, ale potem zrozumiałem, co to właściwie oznacza...

Na wysokości 2900 m, dotarłem po 1h 31 minutach, pokonując 1 tysiąc metrów podejścia. Podobnie jak na Elbrusie, tutaj turyści mogą liczyć na pomoc, w dotarciu na tę wysokość, w całkowicie bez wysiłkowy sposób, czyli wjeżdżając autem z napędem 4x4, oczywiście jak masz pieniądze, to możesz sobie na to pozwolić, jeżeli nie idziesz z buta.

Kawałek dalej znajduje się krater, na który możesz wejść, ale tutaj powinna się teoretycznie zakończyć twoja wycieczka, ponieważ wyżej na główny krater, czy szczyt, blokuje zakaz wejścia, bez przewodnika z uprawnieniami, nie można wejść, pod karą grzywny dla łamiącego taki zakaz.

 Oczywiście wejście do szczytu blokuje szlaban z liny, zawieszonej na wysokości 30 centymetrów, które ma być wystarczające dla potencjalnych śmiałków...


Co zrobiłem? Oczywiście poszedłem do szczytu, no bo jak inaczej. :D 
 Im wyżej tym powietrze coraz bardziej dawało siarką i nadzwyczajnie w świecie śmierdziało. Postanowiłem, że pójście na pałę, będzie, niezbyt dobre, bo będzie mnie widać z wys. 2900 m, postanowiłem trochę obejść górę, tak żeby rozpocząć zdobywanie szczytu od grani z lewej, gdy uskok terenu, mnie całkowicie zasłoni. 

W drodze do kopuły szczytowej wys. 3100m
Czułem się jak astronauta z misją na Marsa, w promieniu kilku kilometrów, nikogo, teren, robił się coraz bardziej grząski, jakieś 50 metrów od szczytu, czułem, jak cały but mi się zapada, zupełnie jakbym chodził po mule w wodzie. Dalej ziemia wulkaniczna, coraz bardziej czarna i mokra. Na szczycie krateru, wszędzie taka srebrno, żółta szadź oraz wilgotna wulkaniczna ziemia. 

Krater Etny. (3350m n.p.m)

Na szczycie pierwsze co to dostałem podmuch wiatru, który prawie mnie wywrócił, wiało co najmniej 70 km/h, odczuwalna -15, wszędzie dym. Zacząłem się rozglądać. Widzę, że z jednego krateru, płynie sobie lawa, cienkim strumieniem, a z drugiej strony panorama na wybrzeże Morza Jońskiego, Katania oraz większość wyspy widziana z Etny. Szczyt wznosi się na 3350 m, co oznacza, że zakres widzenia, pozwala zobaczyć obiekty z wys. 3 km nad poziom morza, coś niesamowitego!


Jednak nie to było najlepsze w tej sytuacji..Zacząłem sobie kamerować okolicę, gdy nagle, z tego krateru, co płynęła sobie lawa, w pewnym momencie wystrzelił  czerwony strumień, świeżutkiej lawy na wysokość może 20-35 metrów w górę, jakieś 100-200 metrów od miejsca, w którym aktualnie sobie stałem. Nie masz pojęcia, jak się w tamtym monecie wystraszyłem, dosłownie nie obracając się za siebie, puściłem się biegiem w dół, zacząłem spieprzać z tego szczytu, będąc pewnym, że nastąpi kolejna większa erupcja!
Teraz, wiem, że jak wulkan się dymi, a jest aktywny, to oznacza, że jest gotowy do erupcji, większej lub mniejszej, ale ona nastąpi, więc lepiej wtedy tam nie wchodzić, bo może to być twoje ostatnie spotkanie.
Tempo, miałem sprinterskie i nie miała znaczenia, żadna choroba wysokościowa, gdy znajdujesz się na naturalnej bombie zegarowej. Adrenalina, buzowała mi w żyłach. Na 2900 byłem w 15 minut!!!


Finalnie udało mi się zejść do parkingu, z którego wystartowałem  w jakąś 1h, cała akcja zajęła mi koło 4h, no ale zapier*alałem. ;)
 Po akcji, w górach postanowiłem, wrzucić na luz, podziwiając wybrzeże Riveria Di Ciclopi i podziwiając Sycylię z poziomu morza.  Nie ma tego złego.:)


Smaczkiem tego wyjazdu, był fakt, że po powrocie dostałem telefon z firmy, że profilaktycznie, mam się w pracy nie zjawiać, przez tydzień z powodu wizyty na terytorium Włoch. Oprócz mierzenie temp. na lotnisku, termometrem z pistoletu, nic specjalnego nie zaobserwowałem. :)

 Jednak menadżer, dzwonił codziennie, dopytując o stan zdrowia, miałem wrażenie, że w Polsce, ludzie bardziej panikują, niż tam, w źródle tego, wszystkiego, ale co ja tam wiem.  :)
Bez obaw zdrów jak byk i gotowy do kolejnych wojaży . :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na przypale albo wcale Etna 3350 m n.p.m

Pomysł wejścia na najwyższy, aktywny wulkan w Europie, nie był czystym przypadkiem, jak zazwyczaj miało to miejsce podczas moich wypraw... ...