poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Więc jak to było z górami skąd taka pasja?

Jest taka ogólna zasada, że człowiek staje się tym o czym najmocniej myśli.
Ze mną było podobnie od momentu, gdy moje całe zainteresowanie powędrowało w stronę wyzwań, przełamywania własnych słabości oraz wielkich przygód i to właśnie miały zapewnić mi góry i samo piękno wspinaczki pod każdą postacią. :)
Można powiedzieć, że ogromny wpływ na te przewrotne wydarzenia były sytuacje, które doświadczyłem w okresie dziecięcym. Gdy tato zabierał mnie na polowania (bo był wspaniałym myśliwym), pokazywał, w jaki sposób można, spędzić wieczór na łonie natury, wsłuchując się w wieczorne odgłosy dzikiego ptactwa czy poczuć powiew chłodnego, letniego wiatru na policzkach. Coś niesamowitego :)Wydaje mi się, iż tato zakładał, że kiedyś pójdę w jego ślady, lecz z pewnością nie przypuszczał, że pójdzie to w troszkę inną stronę :D

Przypomina mi się scena z filmu „Znaki” z Melem Gibsonem, w którym jest ponadczasowa puenta. Jak ona brzmi?

Przypadki nie istnieją, dlatego życie jest w ten sposób piękne, bo jest nieprzewidywalne :)

Pierwszy wypad odbył się jakoś w czerwcu 2012 roku, gdy starsi koledzy zabrali mnie w dolinkę kościeliską na „jaskinie”, lecz na tym się nie skończyło. Początkowo rzeczywiście wszystko szło zgodnie z planem, oglądaliśmy wnętrza tatrzańskich grot, gdy niespodziewanie kolega Wojtek postanowił pozwiedzać w swoim stylu, czyli na dziko bez świadków. Ruszyliśmy jak te barany za nim. Wspinaliśmy się w niedostępnym dla turystów części skałek. Wiadomo było zabawnie, wysoki poziom adrenaliny, chęć zaimponowania i ta frajda z robienia czegoś zakazanego.

Ruszyliśmy w górę przez łuk skalny, pomogliśmy sobie wzajemnie. Ku naszym oczom ukazała się jaskinia z dogodnym wejściem, akurat czekał nato, by do niej zajrzeć:) Chłopaki ruszyli z przodu, ja ubezpieczałem tyły. Na miejscu oprócz Egipskich ciemności, światła czołówek dostrzegły zwierzęce szkielety i kości.

Gdzie weszliśmy? Do jaskini niedźwiedzia. (Naprawdę nieźle).

Mieliśmy, dużo szczęścia,bo misia nie nie było w pobliżu, inaczej opuszczalibyśmy ten teren w trybie natychmiastowym; ale to nie był koniec naszych przygód.

Po błąkaniu się po tym terenie okazało się, że nie przewidzieliśmy, w jaki sposób wrócimy. Na wycof było już za późno, a droga biegła przez pionowe skałki w dół. Kupel poszedł na zwiad, wychylił się, by zajrzeć w dół i zniknął. W jaki sposób? Spadł 4 metry w dół i wylądował na trawiastej półce, całe szczęście szczęśliwie bez kontuzji. Szybko wyciągnęliśmy go po plecakach z powrotem. Był w lekkim szoku. Trzeba było odnaleźć inną drogę.

Kawałek dalej w gęstym lesie znaleźliśmy łatwy teren po skarpie. Ruszyliśmy, to był błąd.

Chwilę po tym ujrzał nas miejscowy strażnik i zaczął przyśpieszać w naszym kierunku, krzycząc przy okazji. Spostrzegłem tylko gest ręką Wojtaka, bym założył kaptur i uciekał jak najprędzej. Dzielił nas jedynie lodowaty, rwący potok. Ruszyłem przez niego, nie oglądając się za siebie , zatrzymałem się chyba kilometr dalej. Odwróciłem się, a strażnika nie było, zgubiliśmy go.

Ten czas przejściowy przeczekaliśmy, zmieniliśmy ubrania i wróciliśmy inną trasą do domu.

Dzień zdecydowanie pełen wrażeń. Pamiętam, że przyrzekłem sobie, że więcej w góry nie pójdę :)

Była jednak zemną ta dziecięcą żądzą przygody, która nie odpuszczała mnie na krok i uaktywniła się dopiero po tym wypadzie, zupełnie tak jakby ktoś mnie na to zaprogramował. Dziwne.

W każdym razie góry były wciąż w mojej podświadomości i uaktywniały się silnie, gdy czułem, że muszę znowu tam wrócić i tak ciągle i ciągle, byłem głody tego.
Z bohaterem historii Wojtkiem


Wykwalifikowani i dobrze wyposażeni turyści przy podejściu na Świnicę



Na szczycie Świnicy

Kolejne wypady nie należały do najbezpieczniejszych. „Wspinaliśmy się”, wędrowaliśmy w każdej możliwej pogodzie. Halny, burza, deszcz, mgła, śnieżyca, na ogół w każdych możliwych.

Swego czasu także testowaliśmy wytrzymałość adidasów na podejściach oraz na zjazdach nartostradą :)

Nowa pasja wciągnęła mnie tak bardzo, że nawet dawna miłość do łyżew de facto została przesunięta na drugi bok. Dlaczego? Sądzę, że, dla pokonywania własnych granic, zaspokojenia doznań zmysłowych, oraz przywiązania z tym środowiskiem, aury mistycyzmu jak to powiedział Wojtek Kurtyka. Abstrahując, w górach czujesz się wolny i właśnie chyba dlatego to wybrałem i nie żałuje swoich decyzji. Czas pokaże czy mogę to uznać za słuszne, ale do najwyższych ścian, czy gór daleka  jeszcze daleka droga :)















Selfie z Orlej Perci :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na przypale albo wcale Etna 3350 m n.p.m

Pomysł wejścia na najwyższy, aktywny wulkan w Europie, nie był czystym przypadkiem, jak zazwyczaj miało to miejsce podczas moich wypraw... ...