środa, 7 sierpnia 2019

Do 2 razy sztuka, Mont Blanc 4810m n.p.m, po raz drugi, drogą 3M

Cała wyprawa i pomysł, by wejść na Mont Blanc, jeszcze raz nie była dla mnie priorytetem, to znaczy, że nie wiedziałem, kiedy dokładnie chciałbym tam wrócić. Jak się okazało, powróciłem, szybciej niż się spodziewałem. Gdy ktoś w szkole średniej by mi powiedział, że w ciągu 3 lat wejdę na ten szczyt 2 różnymi drogami, to bym nie uwierzył.

Cel, który sobie postanowiłem na 2018 rok, dotyczył wejścia na siedmiotysięcznik w Azji, oczywiście podszedłem do tego bardzo ambitnie i miał to być Pik Pobiedy!

Zdecydowanie chyba zwariowałem, ale wtedy miałem to wszystko w poważaniu, bardzo wierzyłem i robiłem wszystko, by się udało.

Stworzyłem sobie plan wyprawy, zamówiłem sprzęt na tę górę, analizowałem, różne warianty wejścia, odkładałem pieniądze itd. trwało to miesiącami.

Był to grudzień 2018, podczas zajęć na studiach myślałem o swojej wyprawie i gadałem z jednym z kolegów ze studiów, czyli Kubą, chłop jest niekwestionowanym rekordzista wejść na Babia Górę, chociaż sam pewnie o tym nie wie. :)

Każdego roku zalicza od kilku do kilkudziesięciu wejść w ciągu roku, a mieszka w Zawoi, wiec na Babią, może wejść w każdej chwili, oprócz tego często wędruje po Tatrach, lecz z górami wysokimi nigdy nie miał okazji się zmierzyć, aż dotąd.

Osobiście, mi by się nie chciało wejść 60 razy na jedną górę, ale kto co lubi. :)

Tego dnia wyjątkowo dobrze nam się rozmawiało, więc powiedziałem coś w stylu:

- Hej Kuba, skoro ty tyle razy byłeś na tej Babiej, to choć spróbujesz się na Blancu, pójdziemy długą drogą 3M, dla ciebie to będzie pierwszy kontakt z wysokimi górami, a dla mnie przetarcie, sprawdzenie formy przed wyjazdem na Pik Pobiedy do Tien Shanu.

Słowa dotrzymałem, Kuba rzeczywiście pojechał, ale jeżeli chodzi o wyjazd do Azji, to niestety, dużo spraw się nie domknęło, no i koniec końców, musiałem odpuścić.

Z perspektywy czasu, właściwie dobrze się stało, bo ta góra, trudność, no i wysokość, była zdecydowanie powyżej moich dotychczasowych umiejętności, wiec właściwie dobrze się stało.

W każdym razie ruszyliśmy w lipcu 2018 roku na wyprawę na 3M.

Rzutem na taśmę dołączył jeszcze Jędrek, Adrian i Wojtek, zwany Smiatkiem. Wesoła ekipa :)

Dla Jędrusia Blank był fajnym wzywaniem, więc chciał spróbować, natomiast chłopaki chcieli zrobić Dent du Géant, czyli w tłumaczeniu Ząb giganta. Szpice, wysoką na 4013 m. Trzeba się wspinać na nią w trudnościach III/IV UIAA.

Drużyna Alp: od lewej Jędrek, Kuba, Adi, Smiatek , Mati

Droga do Francji autem , to około 17h jazdy, Kuba zdecydował się prowadzić przez całą drogę, zajechaliśmy wieczorem, zaliczając przystanek nad jeziorem Genewskim w Lozannie :)

Chłopaki ruszyli do Cumayer, a my w 3 kolejka na Augile du Midi, by potem zameldować się na plateu na lodowcu valle blanche.


Nasze obozowisko na lodowcu. :)



W dalszej części ekspedycji, skupiliśmy się na dobrej aklimatyzacji, czyli głównie opalania się na lodowcu w słońcu. :)

Plan na wyprawę był następujący, dzień 1 aklimatyzacja na lodowcu, nastepny dzień wyjście na szczyt Mont Blanc du Tacul, rest day, kolejny dzień droga 3m i szczyt Mont Blanc przez Mont Maudit, nocleg po drugiej stronie masywu w valocie (w przypadku braku sił), lub powrót na lodowiec.

Tak się złożyło, że pogodę mieliśmy całkiem dobrą, zarówno na aklimatyzację, jak i atak szczytowy. :)

Trudność drogi 3m, to jej długość, alpinista wybierający ten wariant, musi liczyć się z dużą sumą przewyższeń i pokonania blisko 17km, na wysokości 4 tysiące metrów, 9km w jedną stronę, musi po drodze wspiąć się na 3 szczyty, ( Mont Blanc du Tacul 4228m n.p.m, Mount Maudit 4465m n.p.m, Mont Blanc 4810m n.p.m i jeszcze wrócić ), biorąc pod uwagę, niską zawartość tlenu na tej wysokości, jest to nie małe wyzwanie kondycyjne, do tego trudności PD +( w skali Alpejskiej), ryzyko spadających seraków na podejściu na du Tacul i kuluar lodowy na Mount Maudit, to istna śnieżna bajka. :)


Droga 3M :)
Nasza zabawę zaczęliśmy od wejścia aklimatyzacyjnego na Mont Blanc du Tacul w składzie: Mati, Kuba, Jędrek.
Cofając się wstecz o kilka wypraw w ten rejon, Mont Blanc du Tacul , był dla mnie nieodstępnym marzeniem, widzianym czy to ze szczytu du Midi, czy podczas wędrówki przez lodowiec Mer i Valle, dlatego osobiście byłem podekscytowany wizją wspinaczki na ten właśnie szczyt.

Droga na Du Tacul, nie wykazuje trudności technicznych, wyzwaniem jest pokonanie 3 szczelin, jednej aluminiowej drabinki i trawers pod serakami, ważne by robić to stosunkowo wcześnie, gdy całość jest jeszcze dobrze zmrożona po nocy, po południu istnieje ryzyko obrywu , dlatego trzeba się śpieszyć. 
 Na przełęczy, zameldowaliśmy się około godziny 5:50, a na szczycie koło 7, towarzyszył nam piękny wchód słońca, tak charakterystyczny dla Alp. :)

Kuba, na przełęczy du Tacul
Na szczycie Mont Blanc du Tacul :)
Poszukiwacze adrenaliny :D
 Podczas powrotu, zdarzyła się sytuacja nietypowa, ponieważ poniżej szczytu, jest nie duży zjazd około 20 metrów. Kuba chcąc wpiąć linę do przyrządu, zdjął rękawiczkę, a ta nie czekając na Kubę, odleciała sobie w przepaść, zostawiając go z gołą ręką. :)
Na szczęście miał zapasową, więc go uratowała.

Po przygodach, zameldowaliśmy się na lodowcu, a resztę dnia spędziliśmy na chill-owaniu i herbatce. :>

Noc przed atakiem szczytowym, była wyjątkowo mroźna, atak szczytowy zaplanowaliśmy na godzinę 0:30, pogoda żyleta, bez chmur i wiatru. Zimno ale znośnie, patrząc na du Tacul, widzę sznur czołówek, a nad nimi gwieździste niebo i drogę mleczną, jest tak jak lubię najbardziej w Alpach.

Od początku, zdawaliśmy sobie sprawę, że droga chociaż długa jest bardzo niebezpieczna, okno pogodowe, na około 1.5 dnia więc, trzeba było się śpieszyć. W razie załamania pogody i braku widoczności, stanowi zagrożenie dla alpinistów, przez długotrwałe przebywanie na wysokości powyżej 4 tys metrów, spadających serków oraz szczelin na Maudicie, oraz przez samą orientację.

Nie czekając dłużej ruszyliśmy spotkać się ze swoim przeznaczeniem, w kierunku szczytu Mont Blanca. Wiedziałem, żeby zrobić szczyt tą właśnie drogą, trzeba się śpieszyć, ponieważ, z każdym kolejnym krokiem, będzie coraz trudniej, a mamy do pokonania około 1.5km wysokości. Z racji tego podkręciłem tępo na pierwszym szczycie, po to by na kolejnych 2,  zostawić więcej zapasu czasu, gdyż trudności techniczne są większe.

Rezultat był następujący zameldowaliśmy się pierwsi na przełęczy Du Tacul, wyprzedzając wszystkie inne zespoły, nawet te, które wystartowały dobrą godzinę przed nami. Urwaliśmy w zasadzie koło 1.5h od pierwszego wejścia aklimatyzacyjnego!!!

Podejście na du Tacul 
Na przełęczy Du Tacul

wspinaczka na Mont Maudit

Jędrek, wraz z Kubą, podczas wspinaczki

Wspinaczka kuluarem lodowym na Maudicie
 Na Maudicie, zwolniliśmy i puściliśmy przewodników Francuskich i Włoskich przed nami, ponieważ nie byliśmy pewni co do dokładnego przebiegu trasy, a teren szedł przez szczeliny, których na tym właśnie szczycie jest bardzo dużo.  Na ostatnich 200 metrach, odcinek jest za poręczowany, dzięki czemu wspinaczka na kuluar lodowy jest  sporym ułatwieniem.

Ostatni odcinek to prawdziwa walka z samym sobą, ponieważ, z przełęczy Maudit, szczyt Blanca, widać jak na dłoni, natomiast, zmęczenie i niski tlen oraz podmuchy wiatru, robią swoje, pomimo, że ambitnie, chce się dotrzeć tam jak najszybciej, ale rzeczywistość robi swoje, człowiek mozolnie przesuwa się na przód.

Na przełęczy Maudit

Trawers i szczyt białej góry

Do szczytu z przełęczy jest jeszcze kilka godzin, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Mozolny krok za krokiem, osiem kroków naprzód i kilka wdechów i do tego ten wiatr, trudno wytrzymać, mega zmęczeni, ale szczęśliwi i usatysfakcjonowani, meldujemy się na szczycie Mont Blanca, dokonaliśmy tego!!!!
 Dla chłopaków jest to pierwsze wejście, dla mnie już drugie na ten szczyt, to piękna chwila, dla nas wszystkich. Chwila relaksu i zaczynamy schodzić w dół.

Drużyna na szczycie Mont Blanca 4810m

Tradycyjna poza :)
Podczas zejścia trzeba się było pilnować, żeby nie zrobić jakieś głupoty, ale przy takim wysiłku, bardzo  łatwo o nieuwagę.
Podczas powrotu, czekał nas zjazd z Maudita, los chciał, że karabinek Kuby, dosłownie zakleszczył się i nie sposób go było odkręcić, problem w tym, że linę do zjazdu potrzebowaliśmy, by bezpiecznie zjechać z przełęczy, a Kuba miał przywiązaną wyblinkę do karabinka no i dupa.
 Jedynym wyjściem było przeciągnąć całą 50 metrową linę, założyłem chłopakom zjazd i pół wyblinki.
 
Labirynt szczelin na Maudicie

Drabinka na Du Taculu

Jędrek zjechał, ale Kuba, chcąc wpiąć linę do kubka, omyłkowo, wypuścił ją z rąk,  przyrząd poleciał ze świstem na dół prosto do szczeliny lodowej, mijając ludzi idących z dołu, no trudno, Kuba również pojechał finalnie na pół wyblince. :)
 Finalnie znaleźliśmy się na dole po 15 godzinach akcji górskiej, pierwsze co zrobiliśmy po zejściu na dół, to było zapakowanie się do namiotu i regeneracja, kilka dni później byliśmy już pod jeziorkiem Genewskim w Szwajcarii, oczywiście świętowaliśmy zwycięstwo w stosowny sposób. :)

Jezioro Genewskie
Po wyprawie, zwiedzając Bazyle. :)




Film z wyprawy, miłego oglądania ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na przypale albo wcale Etna 3350 m n.p.m

Pomysł wejścia na najwyższy, aktywny wulkan w Europie, nie był czystym przypadkiem, jak zazwyczaj miało to miejsce podczas moich wypraw... ...