Można powiedzieć, że od dłuższego czasu czułem usilną potrzebę pojechania w jakieś inne góry niż tatry. Potrzebowałem czegoś większego i trudniejszego, celu, który motywowałby mnie do działania, padło na Dach Europy. Nie zamierzałem przy tym otwierać sobie drogi do korony ziemi, chciałem tylko rozpocząć eksploracje Alp w dobrym stylu, a ten szczyt stwarzał ku temu najlepsze możliwości.
Jakoś na początku stycznia 2015, podjąłem decyzję,że jednak pojadę. Zacząłem szukać odpowiednich ludzi do takiego przedsięwzięcia, ale w szkole mistrzostwa sportowego było raczej trudno skompletować skład.
Najlepszą do tego osobą wydawał mi się mój stary przyjaciel Kacper. Dlaczego? Gdyż podobnie jak ja kochał górskie środowisko. Dodatkowym argumentem mogło być to, iż pochodził z rodziny, w której tradycje alpinistyczne były mocno zakorzenione. W odróżnieniu ode mnie miał pokorę do gór wiedział, jak kończą ludzie, którzy za bardzo ryzykują, chcąc egoistycznie zajrzeć na drugą stronę lustra, miał wewnętrzny rozsądek, który trzymał go w głównym życiowym celu, czyli spełniać się jako człowiek w biegach narciarskich.
Jedynym minusem i chyba najbardziej poważnym był fakt,że ani ja, ani Kacper nie byliśmy przeszkoleni w profesjonalnym posługiwaniu się sprzętem wspinaczkowym. Ba! Nie wiedzieliśmy nawet jak zawiązać ósemkę.
Czas mijał, a ja starałem się najmocniej przekonać przyjaciela na wyprawę, jednak silniejszą ze stron był tutaj tata Kacpra, doświadczony alpinista, który kategorycznie odradzą udział, w jakiej kol wiek wyprawie alpejskiej. Zostałem więc sam.
Przez kolejne dni zacząłem szukać rozwiązań, wyjść z tej sytuacji, wyprawa solo nie wchodziła w grę.
Po jakimś czasie znalazłem ogłoszenie Klub Alpinistów z Warszawy, którzy kompletowali skład na wyprawę właśnie na Blanc'a, zdecydowałem się od razu.
Podałem informację zwrotną z osiągnięciami i starałem się pokazać w jak najlepszym świetle, naginając pewne drobne informacje , wiadomo ku wyższym marzeniom :)
Stwierdzili,że czemu nie i tak dołączyłem do składu.
Nastał lipiec, a ja coraz bardziej ekscytowałem się tym przedsięwzięciem. Zacząłem się nakręcać, czytając wszystkie informacje o górach, jakie udało mi się odnaleźć.
Pamiętam, że mieszałem trening wytrzymałościowy z siłowym ( głównie podciągnięcia i ćwiczenia na sztandze) oraz mocno pilnowałem wydolności. Dlaczego? Z prostego powodu, nigdy nie byłem na takiej wysokości i nie wiedziałem, jak mój organizm może zareagować. Dlatego trenowałem w opór.
Nastał dzień wyprawy spakowałem plecak ,niestety okazało się,że jedzenie nie mieści się w 120l plecaku ! Można powiedzieć ,że z niewiedzy zabrałem wszystkie elementy żywienia , które nie powinny się tam znaleźć . Nie wpadłem na pomysł, że można odżywiać się głównie węglowodanami, a mniej tłuszczem . Zainspirowany Kukuczką postanowiłem wziąć konserwy, mięso w słoikach ,wędzone kiełbasy , generalnie wszystko, co trochę ważyło.
Po zważeniu dwóch wypchanych plecaków , wyszło mi 38kg sprzętu, które później musiałem wciągnąć na 3tys i zostawić w Tête Rousse. Ambitne zadanie, ale nie zamierzałem rezygnować. Kwestia przepakowania była wtedy nie możliwa , tak było upchane :)
Wyruszyłem więc w warszawie, spotkałem resztę drużyny Łukasza-lidera wyprawy, Kasię oraz Hanię. Wypadło na skład mieszany. Ruszyliśmy w czwórkę.
Po około 36h jazdy z Giżycka dotarliśmy do Chamonix.
Odważnie zdecydowaliśmy się pójść następnego dnia, pogoda nam dopisywała, trawiliśmy na okno.
Ruszyliśmy do góry w planie dojście do 3 tys i aklimatyzacja. Po 1h czułem jak plecak mi ciąży i przewala na tył. Pomyślałem czemu by nie założyć, drugiego plecaka z przodu i przeważyć go jakoś, tak też postąpiłem. Ostanie tysiąc metrów , walczyłem by dociągnąć ten bagaż, ale udało się :)
Zatrzymaliśmy się na wypłaszczeniu, biwakując obok innych namiotów, oczywiście wokół rodacy :) Ku moim oczom odsłoniła się ściana Goûter. Piękna, w zachodzącym słońcu.
ściana Goûter, po środku widać trawers przez Grand Couloir, z którego latem ciągle spadają kamienie |
globtroter :) |
widok z namiotu na grań col du midi ( droga 3M) |
zachód slońca z Tête Rousse (3167 m n.p.m.) |
Postanowiliśmy wbić się w ścianę koło 4 rano. Ubrałem się i spojrzałem w niebo , bezceny widok rozległego gwiaździstego nieba zaparł mi dech w piersiach. Związaliśmy się liną, szedłem na końcu , blask czołówek rozświetlał nam drogę. Z każdym krokiem słyszałem kroki towarzyszy oraz dźwięk spadających, kruszących się kamyczków. Dotarliśmy do Couloir, można powiedzieć, że żleb był zmarznięty, dlatego nic nam na głowę nie leciało. Później kolejne proste, ubezpieczone kominy. W połowie drogi czułem w płucach coraz bardziej rozrzedzone powietrze. O wschodzie przeliśmy ściankę i dotarliśmy do starego schroniska. Po południu doszliśmy do schronu, gdzie w kolejnym dniu planowaliśmy atak szczytowy.
Blaszak był mały, wokół walały się śmiecie, głównie folie termiczne, trochę jak w melinie, ale na tej wysokości to już wszystko jedno :)
Nazajutrz ruszyliśmy wąską graniówką na szczyt. Postanowiłem asekurować się na czekanie i kijku. Ostanie Kilka set metrów, szło nam wolno, głównie z uwagi na zmęczenie, oraz małą ilość tlenu (około 40% mniej niż na nizinach). Finalnie trawiliśmy na wierzchołek 15 lipca 2015 roku. Byłem szczęśliwy i spełniony , podobnie jak reszta ekipy. Kolejne wielkie górskie marzenie udało się zrealizować. Teraz tylko sprawdzać się wyżej i trudniej :)
Krótka video realcja z wyprawy