Do drugiej wyprawy w Alpy zaangażowałem, dwóch moich przyjaciół było to na 1 roku studiów.
Adrian i Janek. Obaj mieli do czynienia z górami i ze wspinaniem zimowym. Janek, jako że pochodzi z Białorusi, wielokrotnie eksplorował Kaukaz, był na Elbrusie i okolicznych szczytach, Jego wielkim marzeniem, które kiedyś na pewno zrealizuje, jest wejście na Uszbę, zwaną Kaukaską Perłą lub Matterhornem Kaukazu.
W tamtym czasie relacje, które nas łączyły to Kierownik i jego przełożony. Janek miał dużą wiedzę, praktyczną, chociaż popełniał drobne błędy, ale wtedy tego tak nie dostrzegałem, byłem intensywnie zafascynowany, że ktoś może mi pomóc poznać Alpinizm, spełnić najskrytsze marzenia dzieciństwa i to właśnie ktoś taki jak on, okazał się najlepszą do tego osobą.
Adriana, szczerze to nie za dobrze znałem. Raz wybraliśmy się na drytooling. Pamiętam, jak zrobiło na mnie wrażenie sprzęt, którym dysponował, głównie dziaby Petzla i raki automaty black diamond. Dla studenta, którego budżet nie jest zbyt wysoki, klasa sprzętu z górnej półki może wywrzeć wrażenie. Adrian pasjonował się również fotografią górską i przygodową. Naprawdę potrafi uchwycić chwilę w najlepszym momencie. W pewnym sensie wirtruoz z niego.
Rozpoczął się drugi semestr pierwszego roku, Było to w Lutym 2016 roku.
Kiedyś na przerwie wyskoczyłem do Lidla, który znajdował się blisko uczelni. W ten trafił mnie pomysł na tyle szalony, ale możliwy, że chciałem podzielić się nim właśnie z Jankiem, który mi towarzyszył. Powiedziałem do niego:
- Hej Janek, masz ochotę jechać na Matterhorn a?
- No ale kiedy ?
- Nawet teraz możemy. (śmiech)
Zaczęliśmy planować i szukać biletów lotniczych. Znaleźliśmy połączenie Kraków Mediolan.
Janek miał siostrę we Włoszech, więc wiedział teoretycznie jak dostać się potem z Mediolanu do Cervini.
Miejscowość ta była bazą włoską do ataku na Matterhorn granią Lion (zwaną granią Lwów).
Wkręciliśmy w pomysł Adriana, który był równie podekscytowany, jak my. Założyliśmy grupowego czata, by dzielić się informacjami. Adrian znalazł okazję kupna, śrub lodowych, które musieliśmy mieć o tej porze roku. Pamiętam, jak przekonywał mnie słowami:
-To okazja, stary te śruby były Nanga Parbat.
- Jak to były?
- No sprzedaje je Paweł, który był w ekipie Marka Klonowskiego na Nandze w tym roku właśnie.
Dla niewtajemniczonych Nanga Parbat w roku 2016 była szturmowana przez wiele ekip, które chciały znaleźć się na wierzchołku tej góry. Była ona do tej pory niezdobytą zimą, aż do tego roku, gdy trójka śmiałków; doświadczony Simone Moro, żelazny drwal Alex Tixon i Ali Sadpara, zdobyli szczyt. Z polski były trzy zespoły Adam Bielecki, Jacek Czech, Tomasz Mackiewicz i ekipa Marka Klonowskiego.
Ten argument był dla mnie wystarczający, by umówić się na spotkanie i kupić trzy śruby, dwie wziął Adrian, więc mieliśmy pięć w sumie. Potem dorwałem w sklepie geograficznym mapę topograficzną, obejmującą cały teren Alp Zachodnich. Wolne weekendy ukierunkowaliśmy, pod robienie formy wspinaczkowej na tą górę. Głównie działaliśmy w Tatrach, a konkretnie to w hali gąsienicowej, zwanej przez doświadczonych wspinaczy przedszkolem:)
Grań kościelców Tatry |
Środkowe żebro na granatach, Janek prowadzi |
Zadni Kościelec szczyt. |
Filar Świnicy, Janek szturmuje na prowadzeniu |
Szczęśliwi na szczycie Świnicy |
Na wierzchołku taternickiej Świnicy zimą. |
Czułem, że zawiązała się więź braterska między mną a Jankiem. Był on dużo starszy ode mnie, ale w środku swojej duszy był zupełnie jak dziecko. Zawsze szczęśliwy i podekscytowany. Lubił ambitne cele i daleko sięgać w przyszłość, nawet jeżeli wydawała się ona nierealistyczna.
Odliczaliśmy dni do 8 kwietnia, ale pojawił się w międzyczasie jeszcze jeden problem. Jeden z wykładowców, zażyczył sobie, abyśmy w kwietniu dołączyli do zajęć terenowych w górach Beskidu. Termin padł właśnie na kwiecień. Obecność na tych ćwiczeniach warunkowała zaliczenie tego przedmiotu w przyszłości. W naszym przypadku zakup biletów lotniczych dyskwalifikował nas w udziale. Trzeba było coś wymyślić, bo profesor nie ustępował. Głupio by było zawalić studia z takiego powodu.
Postanowiliśmy interweniować u dziekana. Dzień przed uprzedziliśmy mejlowo o tym, że chcemy się skontaktować i liczyć na rozmowę.
Czekałem na korytarzu na Janka. Gdy usłyszałem donośną rozmowę dziekana.
- Co oni sobie wyobrażają. Czy wiedzą, że to niebezpieczne o tej porze roku.
Oblał mnie zimny pot, pomyślałem sobie. No ładnie on już wie i chyba nici z tego wyjazdu będzie. Zacząłem się denerwować jak nigdy.
Janek przyszedł, zapukaliśmy do drzwi. Dziekan wydawał się rozpromieniony i w dobrym humorze. Zdwiwilo mnie to.
- Siadajcie chłopaki.
- Profesor, opowiedział mi, że wybieracie się na Matterhorn a. Ach piękny rejon Monte Rosy, jeździłem tam wielokrotnie na narty. Rozumiem, że chłopaki jesteście przygotowani?
Pokręciliśmy głowami.
- Rozumiem, że chodzi o zajęcia terenowe, w których nie możecie uczestniczyć i potrzebujecie mojej zgody na to, by odrobić zajęcia we własnym zakresie?
Natychmiast padł argument, że bilety lotnicze kupione, blabla, ale kupił to.
- Dostaniecie zgodę.
Szczęśliwi prawie wybiegliśmy z tego gabinetu do profesora. Przyjął zgodę. Więc wszyscy zadowoleni.
Po drodze opowiedziałem Jankowi, o tym, co usłyszałem, okazało się, że chodziło o jakąś grupę, która biwakowała w namiotach właśnie w zimie. Roześmialiśmy się oboje.
Dzień przed wylotem, zacząłem się pakować, odhaczałem, po kolei co biorę, a czego nie, zdążyłem jeszcze kupić zakupy. Gdy to się stało...
Przyszedł SMS, z lin lotniczych z następującą informacją: „Przepraszamy, ale wasz lot do Mediolanu, został odwołany z powodu strajku na lotnisku Mediolan- bergamo".
Gapiłem się w ten napis jeszcze dobre parę chwil i nie mogłem nic powiedzieć. Wszedłem na stronę internetową przewoźnika i rzeczywiście lot był odwołany, a nasze pieniądze na koncie, Mogliśmy albo kupić lot zastępczy, albo zwróciliby nam pieniądze.
Napisałem do chłopaków, byli oni tak samo zamurowani, jak ja. Decyzja była szybka, wzięliśmy lot zastępczy do Francji, ale do Lyonu, powrotny był za 10 dni. Za mało by przeprowadzić i dojechać do Cerrvini lub Zermat. Moje marzenie o zdobyciu Matterhornu legło w gruzach. czułem się oszukany i przybity.
Adrian polecił, byśmy przedyskutowali sprawę u niego w domu. Tak zrobiliśmy. Myśleliśmy jak się stać do Włoch, ale było to zbyt długie i kosztowne połączenie o wiele szybciej i taniej dostalibyśmy się do Chamonix- stolicy Alpinizmu. Wymyśliliśmy, że dostaniemy się tam w jedną stronę pociągiem, niestety było to drogie połączenie, bo za 45 euro. Dla studentów liczących na tani wyjazd było to dużo, bo większość budżetu, który planowaliśmy, wydać poszedł, by na transport. Tego nie przewidzieliśmy.
Wylecieliśmy w końcu z Polski, dla mnie był to pierwszy lot samolotem. Na bramkach przebraliśmy zimowe wyposażenie buty górskie puchówki itd. Celnicy wówczas długo nas trzepali, ale wszystko legalnie. :)
Wylądowaliśmy w Lyonie, dalej na dworzec i kupić bilet. Udało się, ale cena nie taka, jaką zakładaliśmy. Planowo pociąg miał być w 2 h na miejscu i bez przesiadek. Przyjechaliśmy w sumie w 4 i 3 przesiadki były. Ktoś mógłby narzekać na polskie koleje, ale we Francji chyba plan przyjazdu to tylko umowna część, bo zmieniał się on wciąż masakra, zero zorganizowania. Byliśmy zdenerwowani.
Mieliśmy przyjechać pociągiem, a dojechaliśmy autobusem i o tyle spóźnieni.
Widok z okna na masyw |
Na miejscu, przepakowanie, podwieczorek, kupno gazu. Adrian zdążył kupić nową mapę masywu Mont Blanc i dowiedzieć się od sprzedawców, jaka pogoda nas czeka. Na 5 dni, dwa dni pogody, reszta załamanie.
Nowy plan zakładał Przejście lodowca Mer de Glacier, biwak na Col du Midi i przejście Grani Cosmiques. Zdecydowaliśmy się iść przez Lodowiec niż wjechać kolejką na augile du Midi. Teraz o tej porze roku, nie odważyłbym się podjąć czegoś takiego. Lodowiec Mer liczy 12 km długości i miejscami ma 150 metrów głębokości. Jakby ktoś wpadł, do szczeliny to długo byśmy go wyciągali, ale tak się nie stało.
Pierwszego dnia postanowiliśmy dostać się do ostatniej stacji kolejki Montenvers na wysokość 1913 metrów, czyli w sumie 900 metrów podejścia nas czekało.
Początek lodowca Mer de glacier |
Zabiwakowaliśmy na ławkach. W nocy było słychać wciąż spadające kamienie z pionowej ściany Augile Du Dru. Z daleka ten hałas robi wrażenie.
Wyruszyliśmy rano, na lodowiec po drodze schodząc z drabinek. Lodowiec na początku wydawał się płaski jak stół.
W tle magiczna ściana Grand Jorasess |
Lodowiec zaczyna się piętrzyć w górę :) |
Całe szczęście okazał się bezpieczny, ale wciąż towarzyszyło mi uczucie, że idę po skorupce jajka i w każdej chwili mogę wpaść do środka.
Idziemy przez lodowiec, przed nami Mont Blanc Du Tacul |
Wycieńczeni trafiamy na skałkę na wysokości 3,5 tys. metrów i tam rozbijamy namiot, by jutrzejszego dnia ruszyć na grań cosmiques.
Niestety prognozy się sprawdziły.
Widok z naszej półki skalnej następnego dnia |
Czekała nas trudna lekcja dupówy. Siedzieliśmy w tym namiocie i co jakiś czas ktoś wychodziłby odkopać namiot, bo śniegu wciąż przybywało.
Normalnie lubie zimę, ale wtedy czułem się jak pośrodku jakiegoś bieguna południowego i to na dodatek w towarzystwie dwóch chłopów. :)
My z Adrianem, przykrywaliśmy się szczelnie śpiworami, natomiast Janek takim sprzętem nie dysponował i spał w samej pychówce bez śpwioru! Pomyślałem, że go lekko mówiąc poje.. Facet chyba ma dobrą tolerancję na mróz i wilgoć.:)
Trzeciego dnia pogoda nam wynagrodziła trudy i mogliśmy ruszać, ale nie już na grań, bo nie urobilibyśmy nawet 100 metrów, ale na drogę normalną na szczyt Augile du Midi.
W tej widoczności z mojej prawej strony widziałem, lśniącego i śmiejącego się do nas Matterhorna.
Popatrzyłem w jego kierunku i przyrzekłem, że w przyszłym roku go zrobię. :)
Widok z namiotu na Mont Blanc du Tacul |
Janek, poprawia plecak ;) |
Adrian, dzielnie trouję drogę do góry :) |
Przed nami wyłania się charakterystczny szcyt Augile du Midi |
Nastepuje wiekopomna chwila stajemy po wielu dniach na szczycie Augile du Midi.
trzech muszkietierów |
Na szczycie sprawdzamy prognozy, jutro ma być załamanie. Dyskutujemy, co robimy. Adrian upiera się, że będzie zjeżdżał kolejką w dół, my z Jankiem, że schodzimy ta samą drogą. Rozdzielamy się więc. Życzymy sobie wzajemnie powodzenia i ruszamy.
Powrót okazuje się nie być łatwy. Śnieg czasami wydaje się nie mieć dna. Gdy idę drugi, schodzę, ale nie czuje stabilnego gruntu pod stopą. Na szczęście mosty są wytrzymałe. Janek sonduje i prowadzi między zasypanymi szczelinami. Postanowiliśmy biwakować przy skale, ale obok lodowca.
Zasypiam od razu, natomiast Janek czuwa i mało śpi. Kolejnego dnia schodzimy do Chamonix i zastajemy tam Adriana, nie wygląda dobrze. Opowiada nam o swoim powrocie i przygodzie z imigrantami, z Afryki jak w nocy nie mógł przez nich zmrużyć oka. Co takiego się wydarzyło? To już jego spytajcie. :)
Mamy jeszcze kilka dni zapasu, postanawiamy podziałać w niższych Alpach, udajemy się więc do wioski Sallanches.
Taki widok z supermarketu :) |
Zdziwiła mnie jedna rzecz w tej wiosce, wokół góry po 2 tys. metrów minimum, ale gdy pytaliśmy się mieszkańców co to za szczyty i jak się nazywają, nikt nie był w stanie nam udzielić odpowiedzi.
Po drodze skoczyliśmy jeszcze nad jeziorko i za biwakowaliśmy jeszcze jedną noc.
Kąpiel w Kwietniu:) W tle zaśnieżone szczyty Alp |
Biwak w lesie |
Ostatni akt naszej podróży to powrót na lotnisko, problem w tym, że nie mieliśmy na to pieniędzy. Został więc stop. Co ciekawe jak na trzy osoby i dwa potężne bagaże, kierowcy chętnie się zatrzymywali czy to na bramkach do autostrady, czy jakimś trudno dostępnym miejscu. Koniec końców dojechaliśmy do Lyonu, ale rozdzieliliśmy się, Janek pojechał sam , a ja z Adrianem dojechaliśmy z innym kierowcą. Noc spędziliśmy na przystanku autobusowym, wśród jakiś dziwnych typów i biegających szczurów po ulicy .:) Szkoda, że tego nie nagrałem, byłby niezły ubaw.
Rano spotkaliśmy Janka, podróż miał spokojną.
Dzień przylotu do Polski był wieczorem, dlatego mogliśmy jeszcze spędzić cały dzień w mieście. Byliśmy przemarznięci po tylu dniach, ale mimo wszystko postanowiliśmy jeszcze świętować w tradycyjnym dla polaków stylu :)
Tak koniec końców wróciliśmy do polski brudni, wychudzeni, ale zadowoleni, bo przygoda była przednia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz